Nastał przecudny, ciepły poranek. Wietrzyk powiewał wietrzyście, ptaszkowie wydzierali się wniebogłosy, żabkowie kumkali ku nieposkromionej uciesze gawiedzi, psi dokonywali czynności fizjologicznych... Ogólnie było cudnie i miodnie. Gdybyś w tymże cudnym i miodnym momencie, drogi przyjacielu, stanął w pobliżu tablicy ogłoszeniowej w centralnej części Osady, zauważyłbyś sunące w oddali ku niemu dwie postaci. Pierwszą z nich była ruda, nadruchliwa elfka, natomiast drugą można było śmiało określić, jako sunący ponury kawał materiału. Konkretniej był to człowiek ściśle okutany czarną peleryną. Owy osobnik uginał się pod ciężarem wielkiego młota i pokaźnego stosu pergaminów, który przyszło mu dźwigać. Elfka natomiast, która nie była obarczona żadnym ciężkim przedmiotem umilała sobie podróż beztroskim, wręcz głupawym bieganiem wokół swojego towarzysza.
- Daleko jeszcze? – mruknął owy ponury osobnik, złowieszczo powiewając czupryną.
- Oj weź już nie narzekaj Tull. Dzień jest taaaaki cuuuudny. Wietrzyk powiewa wietrzyście, ptaszkowie wydzierają się wniebogłosy, żabkowie kumkają ku...
- Dobra, dobra... Długo jeszcze będę musiał nieść twoje graty, Darki?
- Nie...właściwie...właściwie to już jesteśmy. Czekaj, trzymaj jeszcze papiery.